piątek, 3 sierpnia 2018

Nowe Horyzonty 2018 - relacja z mojego pierwszego dnia [wow]

Za mną pierwszy cały dzień tegorocznych Nowych Horyzontów. Jak na razie największe wrażenie zrobił na mnie film, który zobaczyłem po przyjeździe przedwczoraj wieczorem do Wrocławia na laptopie. To belgijskie „W kręgu miłości” z 2012 roku, które ktoś może nazwie arthouse’owym wyciskaczem łez, ale jak dla mnie to bardzo wiarygodna, bolesna, i znakomicie zrealizowana historia miłości idealnej, która upada jak domek z kart w zderzeniu z wyzwaniami codzienności. Polecam, jest na vod.pl, jeśli ktoś nie widział.

Trochę jajcuję. Ten film jest znakomity, ale Nowe Horyzonty to Nowe Horyzonty, potencjalnych perełek tutaj bez liku, choć dziś żadnej nie wyłowiłem. To progresywny festiwal, ale podobnie jak większość festiwalowiczów, idę zachowawczą ścieżką, a mianowicie ścieżką hitów. Zacząłem od koreańskich „Płomieni”, który wzbudzały zachwyt i podziw w Cannes. We Wrocławiu budziły raczej mieszane uczucia, również we mnie. To kino zemsty w wersji slow (biedny, aspirujący pisarz zakochuje się w rezolutnej nastolatce, a w tle pojawia się bogaty, zadowolony z siebie konkurent - tak, dużo tu banału i umowności, ale jakoś chce się w to wierzyć). Bazą było opowiadanie Murakamiego - osoby alergicznie reagujące na to nazwisko powinny uważać. „Płomienie” wejdą do naszych kin 28 grudnia, ale raczej nie poleciłbym ich nikomu, poza kinowymi ultrasami, ale im nie ma sensu polecać, bo już widzieli, podobnie jak ja, aspirujący kinowy ultras.


Następnie poszedłem na film z sekcji starocie, czyli z retrospektywy najważniejszego reżysera w dotychczasowej historii kina. Były to „Wakacje z Moniką” Bergmana, jeden z jego pierwszych filmów. Mamy tu okazję zobaczyć, jak ten najważniejszy reżyser w dotychczasowej historii kina dopiero się uczy, eksperymentuje, zdradza pierwsze przejawy geniuszu. Z historycznego punktu widzenia - film warty uwagi, gdyby jednak nie nazwisko Bergman - pewnie nikt by o tym filmie nie pamiętał. Kojarzy się nieco debiutanckim „Nożem w wodzie” Polańskiego - woda, młodość kontra starość, wyprawa łodzią. Młodszym widzom skojarzy się z klipem „We found the love” Rihanny - chłopak i dziewczyna uciekają od świata i robią różne szalone rzeczy.


Kolejna pozycja - „Dogman” twórcy wybitnej moim zdaniem „Gomorry” (filmu, nie serialu, którego nie widziałem). „Gomorra” to to nie jest, niemniej, film warty uwagi. Pokazuje ciekawy przykład syndromu sztokholmskiego. Ta historia psiego fryzjera, który sam płaszczy się jak pies przed terroryzującym okolice rosłym troglodytą, wydarzyła się naprawdę. Pole skojarzeń - „Dług” Krauzego. W polskich kinach od 14 września.


Next - Spike Lee i jego kolejne „black power” dzieło - BlacKkKlansman. Mimo że ukazuje historię sprzed pół wieku (czarnoskórego oficera policji, który infiltruje Ku Klux Klan), to film bardzo i przerażająco aktualny. Utwierdza widza w pogardzie do prawicowych, nacjonalistycznych radykałów i pokazuje realne zagrożenie z ich strony. Dla mnie bomba. Też od 14 września w kinach.


Na koniec - irańska komedia o reżyserze kabotynie - „Świnia”. Jak dla mnie nieporozumienie (choć film był pokazywany w konkursie głównym na Berlinale). Nieśmieszne komedie to coś, czego nie akceptuję, podobnie jak prawicowych, nacjonalistycznych radykałów. Wyszedłem z kina w połowie, drugi raz w życiu. Może bym został do końca, ale była późna pora i miałem ochotę pićko pić.


Dzisiaj film, dla którego przyjechałem tu przede wszystkim - "Dom, który zbudował Jack" Larsa von Triera.

Lars, nie spartacz tego.

[za stworzenie widocznej na górze grafiki cyklu dziękuję niezrównanej i nieocenionej Aleksandrze Stefaniak]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz