poniedziałek, 5 listopada 2018

„Bracia Lumière” - jak Instagram Stories, ale inne



Jest taki serwis streamingowy, kędy seriale i filmy Patryka Vegi hulają, co to Showmax się zowie. A w serwisie owym, obok potoku szmiry wszelakiej, perły najprawdziwsze odkryć można. Jedną z nich jest dokument „Bracia Lumière”, któren przez polskie kina w zeszłym roku przeszedł niczym burza, to jest tak szybko i gwałtownie, nie że głośno, i jeno garstka Polaków okazję zobaczyć go miała. Warto po stokroć przeoczenie to nadrobić, bo wzruszeń i uśmiechu na licu dzieło to dostarcza aż nadto.

Cały film składa się z kolejno pokazywanych, podzielonych na kilka kategorii 50-sekundowych nagrań z wynalezionego w 1895 roku kinematografu. Łącznie sekwencji jest tu 114 (wybranych z 1400 ocalałych dzieł braci Lumière i ich współpracowników), wszystkie zrekonstruowane cyfrowo. Obrazowi sprzed ponad wieku towarzyszy merytoryczny, a przy tym zabawny i pełen pasji komentarz Thierry’ego Frémaux, autora filmu, a przy okazji dyrektora Festiwalu w Cannes i Instytutu Lumière w Lyonie.

Tak oto widzimy pierwsze nagranie wspólnego posiłku, pierwszy nakręcony gag, pierwszą zarejestrowaną zabawę dziecka z kotem. Część z tych dzieł dobrze znamy, jak „Wyjście robotników z fabryki”, wiele z nich jednak nie było szerzej pokazywanych od premiery w XIX wieku. Frémaux demonstruje, jak bracia Lumière i spółka wymyślali gatunki filmowe, motywy i ujęcia obecne w kinie do dziś, jak tworzyli remake'i własnych nagrań, gdy taśma z pierwowzorem uległa zniszczeniu po pokazach kinowych. Komedia, tragifarsa, dokument, dramat – a każda z tych form ujęta w niecałą minutę, ograniczona przez skromne z dzisiejszej perspektywy możliwości kinematografu.

Można zatem wzruszyć się tym nagrywanym po raz pierwszy w historii światem, zobaczyć jego dawne oblicze. Pamiętać jednak należy, że pozornie realistyczny, dokumentalny obraz od samych swoich początków był poddany różnorakim manipulacjom. Frémaux w wielu miejscach podkreśla, że bohaterowie nagrań „dokumentalnych” zachowują się nienaturalnie, nadekspresyjnie, choć nie wiadomo, na ile to zasługa widzianego przez nich po raz pierwszy w życiu urządzenia rejestrującego obraz, a na ile ingerencja twórców, inscenizujących dane wydarzenie. Co innego krótkie fabuły braci Lumière, z założenia zagrane - tu obserwujemy urocze pierwsze aktorskie kroki pionierów kinematografii.

„Bracia Lumière” to jedno z tych dzieł, które pozwalają pielęgnować, czy też rozpalić na nowo, miłość do kina. Trudną miłość, gdy wzruszeniem ramion i ziewaniem trzeba witać kolejne arcydzieła-na-ważny-temat-od-cenionych-twórców, jak również wydmuszki udające sztukę.

W 114 sekwencjach znajdziemy naprawdę ponadczasowe treści. A świadczy o tym m.in. to, że w 2018 roku, złożone w półtoragodzinny film, ogląda się je jednym tchem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz