czwartek, 16 stycznia 2014

Raport z oblężonego miasta

Przedmiotem niniejszej rozprawy będzie pewna niewielka podwarszawska miejscowość, w której mam nieprzyjemność mieszkać i którą mam przyjemność nienawidzić. Otwarcie mówię o swoich uczuciach, by czytelnik docenił heroiczną próbę zmierzenia się z trudnym dla mnie tematem. W zasadzie wpis ten powinien być potokiem bluzgów lub co najmniej ostrą satyrą z większą lub mniejszą domieszką bluzgów, ale to byłoby za łatwe, to każdy umie. W powściągnięciu emocji pomocne mi będzie sięgnięcie po formę wpisu encyklopedycznego z Wikipedii.


Informacje ogólne:

Wołomin – miasto w woj. mazowieckim, siedziba powiatu wołomińskiego […]. Według danych z 30 czerwca 2012 r. miasto miało 37 528 mieszkańców.


Gastronomia:

W mieście znajduje się kilka mniejszych i większych restauracji. Dominują kuchnie chińska, wietnamska i turecka, gdyż mieszkańcy są otwarci na odmienne kultury, ale tylko w dziedzinie gastronomii. Najczęściej wybierana potrawa to tajemniczo brzmiący barannaostrejbułce
Nocne życie koncentruje się w kilku pubach. Każdy z nich ma szeroką ofertę gastronomiczną i kulturalną. Dostać tu można m.in. chipsy, wpierdol, frytki i kosę pod żebra, a napić czego dusza zapragnie, pod warunkiem, że będzie to Królewskie z kija. Wieczorami spontanicznie organizowane są koncerty pieśni kibicowskich i pokazy noży.


Gospodarka:

Gospodarka Wołomina koncentruje się na usługach, przede wszystkim na sprzedaży kebabów (45%) i alkoholi 24h (45%). Pozostałe 10% to szara strefa, głównie działalność przestępcza, prowadzona z zaświatów, bo większość osób trudniących się tym fachem opuściła już ten padół łez i łusek.


Kultura:

Władze miasta starają się krzewić kulturę wśród obywateli i organizują wiele festynów, świąt oraz pomniejszych wydarzeń artystycznych. Kinomanów latem czeka nie lada gratka. Na głównym placu Wołomina odbywają się plenerowe pokazy filmów komercyjnych, ale z ambicjami. Niestety, nie wszystkim mieszkańcom podoba się taka forma prezentowania dzieł kinematografii i ich dobór, jak donosi bowiem lokalne pismo:

W miniony piątek na placu 3 Maja w Wołominie, wystartowało kino letnie. Pierwszy pokaz filmowy, podczas którego wyświetlano nagrodzony czterema Oscarami obraz „Jak zostać królem”, został niestety nieoczekiwanie przerwany. Stało się tak za sprawą grupy osób, które skutecznie przeszkadzały mieszkańcom w oglądaniu filmu. Chuligani, bo chyba inaczej nie można określić tego typu osób, po rozpoczęciu seansu zakłócali spokój, jeżdżąc samochodami dookoła placu 3 Maja. Zarówno warkot silników, jak i dosyć wulgarne okrzyki zagłuszały wyświetlany filmu. Niestety na tym się nie skończyło. W połowie filmu ktoś wyrwał wtyczkę z tablicy rozdzielczej projektora i seans został przerwany. Zawiedzeni miłośnicy kina, którzy bardzo licznie przybyli tego wieczoru na plac 3 Maja, nie kryli oburzenia z tego powodu. [Kino letnie z przeszkodamihttp://www.wiesci.wolomin.com/?f=xml/201129.xml&p=2]

***
Ktoś może zapytać, czemu po prostu się stąd nie wyprowadzę? To dobre pytanie.

czwartek, 9 stycznia 2014

Krótki wpis o zabijaniu

Po ostatnim wpisie kolega zasugerował mi, ze powinienem prowadzić jakąś audycję w radiu. To bardzo dobry pomysł, bo uwielbiam puszczać innym piosenki i mam urodę radiową. Problemem może być moja fatalna dykcja – nie rozumie mnie nawet najbliższa rodzina, zdarza się też, że sam siebie nie rozumiem. W ramach przygotowań do kariery radiowca dziś znów będzie wpis tekstowo-muzyczny. To najłatwiejsza i powszechnie uprawiana forma wpisów blogowych, bo nawet jeśli nie ma się nic ciekawego do napisania, to zawsze można się obronić linkami do piosenek. Tym razem jednak nie będzie to wpis do śmiechu, bo smutno mi Boże. Zamiast zimy mamy jesień, nie dziwi zatem, że może nas dopaść jesienna deprecha i chcemy sobie posłuchać depresyjnych utworów. Przedstawię tu kilka w miarę nowych pozycji, które będą odpowiadały wrażliwości strapionej duszy XXI wieku. Ile razy można się ciąć żyletką przy Gloomy Sunday i To ostatnia niedziela, choćby i w nowych, ostrzejszych nomen omen, aranżacjach? Każdy chyba już ma dość łapania doła przy Joy Division, Radiohead i Edycie Bartosiewicz, potrzeba nam nowych głosicieli złej nowiny. Przedstawione propozycje nie wszystkich mogą zainteresować i nie wszystkim są potrzebne, bo np. dla mojej 15-letniej siostry każda piosenka mająca tempo wolniejsze niż Bonkers Dizzeego Rascala jest dołująca i o śmierci, nie trzeba zatem takim osobom wskazywać niczego konkretnego.

Aby było jeszcze smutniej, każdy utwór będzie poprzedzony cytatem z Emila Ciorana; cytatem losowo wybranym, tak jak nasze życie opiera się w dużej mierze na przypadku. Emil Cioran to rumuński filozof, który z pisania o śmierci uczynił swój sposób na życie, a żył długo i nieszczęśliwie.

4. Pierwszy utwór jest smutny programowo, bo powstał na prośbę Mariny Abramović do spektaklu o jej wyobrażonym pogrzebie. W jednym ze swoich bardziej znanych perfomansów Abramović czesze włosy aż do powstania na głowie krwawiących ran. Przedstawiona piosenka na pewno nie jest wyczesana, ale za to bolesna jak najbardziej.

To, co nie jest rozdzierające, jest zbyteczne. Przynajmniej w muzyce.





3. Kolejna przywołana piosenka powstała w 2005 roku, nie jest więc żadną nowością, ale jej autorem jest John Frusciante, artysta wiecznie (nie)żywy, ćpający na potęgę i stale pogrążony w depresji, a jedna z jego płyt zatytułowana jest The Will To Death, nie sposób zatem nie wspomnieć o nim w tym zestawieniu.

Odmowa jest jedynym rodzajem działania, które nie jest upodlające.




2. Ten zespół jest wyborem oczywistym, bo to chyba najbardziej znani przedstawiciele współczesnej muzyki depresyjnej. Wybrałem utwór z przedostatniej płyty, High Violet, o której nastroju niech świadczą tytuły piosenek: Terrible Love, Sorrow i Afraid of Everyone. Ich najnowszy album nazywa się równie przykro: Trouble Will Find Me, ale na nim nieco kpią z przypiętej im łatki naczelnych melancholików, uważam więc, że zdradzili swoje ideały.

Po kwadransie nie sposób bez zniecierpliwienia uczestniczyć w rozpaczy drugiego człowieka.




1. Na koniec coś naprawdę na koniec. Aby odpowiednio mocno zdołować słuchacza, zespół Cloud Nothings ograniczył tekst do minimum i zastosował jedną z najprostszych mnemotechnik, polegającą na wielokrotnym powtórzeniu tych samych fraz. W tym przypadku to ośmiokrotne powtórzenie słów: 
Give up
Come to
Know
We're through
No future, no past 

I po raz ostatni Cioran: Fakt, że życie nie ma żadnego sensu, jest jedynym powodem, dla którego warto je przeżyć, jedynym, jaki pozostaje.




Dla rozluźnienia napiętej atmosfery coś z zupełnie innej beczki. Tutaj zabrakło słów Cioranowi:


sobota, 4 stycznia 2014

Winiary. Pomysł na... domową elektrorandkę

Przedstawiam muzyczne pomysły do wykorzystania podczas domowej elektrorandki/elektroschadzki. Nie pomogę Wam drodzy czytelnicy w uwiedzeniu obiektu do elektrorandkowania, nie doradzę jakie danie podać ani które wino wybrać, bo na tym wszystkim kompletnie się nie znam, ja tu tylko puszczam muzyczkę. Przedstawione przeze mnie piosenki są wyborami nieoczywistymi i stanowią swojego rodzaju pójście pod prąd. Nie ma tu miejsca na typowo randkowe pościelówy – żadnych rockowych ballad, żadnego chilloutowego pitu-pitu. To ma być elektrorandka i ma być dużo syntezatorów i dużo autotune'a. Na początek mocny akcent - partner/partnerka muszą wiedzieć, że nie puszczono radia chillizet ani składanki Café del Mar:




By pozostać w tej estetyce, następny musi polecieć jakiś kawałek Holy Other (Holiego Othera? lol). Wybrałem ten, bo w teledysku się całują, co może być pewną sugestią dla obiektu adoracji i na pewno stworzy romantyczny nastrój. Minusem tej piosenki jest tytuł - We over - miejmy nadzieję, że nie proroczy.




Aby nie odstraszyć towarzysza/towarzyszki, warto teraz włączyć jakiegoś popularniejszego artystę, co nie znaczy, że popularnego. Niech to będzie Moderat w utworze o znów nie najszczęśliwszym tytule: Let in the Light. Przy włączonym świetle, jak wiadomo, widać defekty ciała, warto zatem nim (tytułem) się nie sugerować:




Na pewno już co nieco sobie wypiliście tego waszego winka (zdecydowanie wolę piwo i gorzką żołądkową rudą, stąd mój pogardliwy ton). Czas zatem puścić coś bardziej skocznego - może zbliżycie się do siebie w tańcu?




Prawdopodobnie wasz obiekt już po pierwszej piosence uznał was za świra i przypomniał sobie właśnie, że zostawił w domu włączone żelazko. Pozostaje wam w takiej sytuacji grzecznie się pożegnać i pognać szybko do 1500m2 do wynajęcia, by wytańczyć smutki. Przed wyjściem z domu zapalcie papierosa i włącznie sobie stary i dobry, rzewny a skoczny utwór (w tekście pada powtórzone 8 razy zdanie: someone great is gone - pokrzepicie się myślą, że nie tylko wam to się zdarza):




Jeśli obiekt jeszcze nie uciekł, a tylko się waha, puśćcie mu to, będzie wasz: