czwartek, 19 marca 2015

Orientalne smaki i absmaki

Grzybowska 30 jest adresem wyjątkowym. To część słynnego osiedla Za Żelazną Bramą, ale nie panują tutaj żelazne zasady. Wręcz przeciwnie, rozpasanie odbywa się w najlepsze. Wszyscy tu jedzą, piją i lulki palą. Czynią to na pohybel światu i inspirowanej ideami Le Corbusiera architekturze bloku, ponieważ konsumpcja w nieludzko małych mieszkaniach ze ślepymi kuchniami wymaga nie lada zręczności i hartu ducha. Na szczęście lub nieszczęście na parterze znajdują się liczne lokale usługowe, w tym restauracje. Gastronomia jest branżą bliską mi prywatnie i zawodowo, mogę więc kompetentnie wypowiedzieć się na temat jej tutejszych przejawów. Lokale oferujące jedzenie są jedynie dwa – przynajmniej o jeden za dużo.



Restauracja Sajgonki – lokal ten dożywotnio otrzymał przyznawaną przez mnie nagrodę „Ściery Roku”. Za każdym razem, gdy ktoś zamawia tu danie, na świecie umiera jakaś panda. Średnio raz w tygodniu dostaję pomieszania zmysłów i zaglądam do tego przybytku, po czym nie mogę spojrzeć w oczy sobie ani swojemu żołądkowi. Cieszy się za to portfel, bo obrzydliwie tu tanio, z akcentem na słowo obrzydliwie. Moje ulubione danie, a zarazem jedyne jakie tu jadam, to tofu o konsystencji skarpety z gotowaną breją, nazywaną warzywami w sosie, przypominającą coś pomiędzy magmą a kałużą (10 zł). Posiłek można umilić sobie bardzo archiwalnymi numerami prasy wszelakiej, głównie brukowej, podlanej dla pikanterii sosami. Oferowane jest też piwo (??? zł). Dowodem na umiarkowane walory lokalu jest fakt, że choć blok zamieszkuje bardzo liczna mniejszość wietnamska, żadnego jej przedstawiciela, poza obsługą, tutaj nie stwierdzono.

Mimo powyższych uwag, szanuję ten lokal za politykę cenową i miłą obsługę. 
Ocena: 10/10




Restauracja White Tiger – nazwa trafna, bo rzeczywiście rzadki to okaz szpetoty. Z całą naszą miłością do zwierząt – miejmy nadzieje, że akurat ten przedstawiciel gatunku wkrótce umrze. Kiedyś tu było nibyekskluzywne sushi, przed którym parkowali dostojni Azjaci w chińskich wariacjach na temat luksusowych aut typu mercedes. Było miło, mrocznie, w klimatach Chinatown. Teraz nie zaglądają tu nawet najwięksi gastronomiczni kamikaze. Wiatr hula po pustym, przestronnym wnętrzu i miejmy nadzieję, że wywieje właścicielom pomysły na dalsze szpecenie elewacji majestatycznego i zasłużonego bloku. Grafik popełnił seppuku, jak projektował.

Tego lokalu nie szanuję, bo udaje białego tygrysa, a jest zdrajcą Polski i Azji. 
Ocena: 1/10






2 komentarze:

  1. bardzo bym chciał, ale nie wiem co na to mój układ trawienny i narząd wzroku

    OdpowiedzUsuń