czwartek, 29 sierpnia 2013

Żabka Polska sp. z o.o. Grupa Żywiec

karolusek feat. adam mickiewicz

Co jest lepsze niż jedno piwo? Sześć piw – ktoś odpowie. Do niedawna też tak myślałem, jednak rzeczywistość potrafi zweryfikować nawet najbardziej przemyślane sądy. Zaczęło się niewinnie – wieczorne spotkanie z kolegą w środku tygodnia, na chwilę, na kawę. Widmo piwa unosiło się jednak nad miastem, nie wiedzieć kiedy i czemu, wiedzeni tajemniczym syrenim śpiewem, którym okazał się jakiś kolejny letni hit, znaleźliśmy się w sklepie Żabka. Wyjęliśmy z lodówki płynne złoto w postaci najtańszych piw i niczego się nie spodziewając, podeszliśmy grzecznie do kasy. Ekspedientka była uśmiechnięta i w świątecznym nastroju, co wydało mi się podejrzane w tym dniu powszednim, ale uznałem, że to ładna pogoda i nasze pogodne lica tak pozytywnie ją nastawiły do świata. Nagle jednak z ust jej padło: „chłopcy, jaki będzie wynik?”. Z niepokojem spojrzeliśmy sobie z kolegą w oczy, próbujemy mieć dobrą minę do złej gry (jak bardzo złej, okaże się wkrótce), w końcu on znajduje, jako ten bystrzejszy i bardziej elokwentny, odpowiedź: „wiadomo, nasi”. Po wyjściu szybka burza bezmózgów, nagłe olśnienie, powrót wypartego, i rzeczywiście, coś mówili w radiu, dzisiaj o awans do Ligi Mistrzów gra drużyna, której nazwa zaczyna się na L. Nic to, mówimy sobie, trzeba tylko uważać bardziej na ulicy, poza tym mamy dwie godziny spokoju, bo mecz dopiero się zaczyna i potencjalni mordercy zajęci są kibicowaniem albo mordują się w własnym gronie. Wypijamy więc jedno piwo w pobliskich zaroślach, wracamy po drugie. By nie burzyć ekspedientce jej wizji świata i nie wyjść na niekibiców, podczas czekania w kolejce sprawdzamy w telefonie aktualny wynik meczu, a następnie zdajemy pani krótką fejkową relację na żywo, omawiamy widzianą przez nas oczyma wyobraźni (Methinks, I see... where?/In my mind's eyes) sytuację na boisku, dzielimy się nieistniejącymi odczuciami i emocjami. Wracamy jeszcze trzy razy, bo chcę, żeby pani było miło i była dobrze poinformowana, poza tym emocje meczowe rosną, aż w końcu sam w nie uwierzyłem. Po czwartym piwie nagle znów te syreny śpiewają, tym razem męskim basem piosenki kibicowskie, mnie nie ma kto przywiązać do słupa, i idę, tzn. idziemy, prosto do najpodlejszego lokalu, tam gdzie transmisja, tam gdzie prawdziwe emocje, które chciałem poczuć, bo dość miałem tych udawanych. A tam mężczyźni: prawdziwi, z piwem, transmisją i emocjami. Co prawda do końca meczu zostało 5 minut, niewiele też widziałem na ekranie, bo ciężko było mi się skupić, ale zdążyłem to wszystko poczuć, a do tego, aby biesiady stało się zadość, zamówiłem frytki i  dokupiłem kolejne piwo. Po meczu jeszcze jedno, by emocje ostudzić. Tak oto pierwszy raz w życiu zobaczyłem mecz drużyny na L. Shit happens.

Polały się łzy me czyste, rzęsiste
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,
Na mój wiek męski, wiek klęski;
Polały się łzy me czyste, rzęsiste...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz